Tomasz Szymborski Tomasz Szymborski
696
BLOG

TW puszczają nerwy

Tomasz Szymborski Tomasz Szymborski Polityka Obserwuj notkę 40

Dzisiaj natrafiłem na ciekawy wywiad ze Sławomirem Lachowskim. Ciekawy, bo  bankowiec woli przyznać się do współpracy z tajnymi służbami PRL, niż ryzykować taką wpadkę, jak Leszek Czarnecki.

Co do tego ostatniego, to zastanawia mnie cisza w mediach po tym, jak mocne dowody na jego współpracę z SB (Czarnecki początkowo bagatelizował fakt bycia TW i brania pieniędzy za donoszenie) na Salonie24 przedstawił Piotr Palka http://piotrpalka.salon24.pl/83388,index.html

Tekst Piotra obnażył pokrętne tłumaczenia Czarneckiego. Ale nie rozumiem, dlaczego tego wątku nie pociągnęła "Rzeczpospolita", która napisała o tym, że miliarder był TW?

Jaka "bombę" tym wywiadem chciał rozbroić Lachowski?

Zapraszam do lektury:

http://www.dziennik.pl/gospodarka/wsj/article212613/Tworca_mBanku_rozlicza_sie_z_wstydliwa_przeszloscia.html

Nie widzi pan żadnych zagrożeń dla swoich planów? Kilka tygodni temu niezdrowe emocje wzbudziły informacje, że inny znany finansista, Leszek Czarnecki, który też od podstaw budował nową instytucję finansową na naszym rynku, współpracował ze służbami bezpieczeństwa PRL.
Dramat tej sytuacji polega na tym, że teczkami zajmujemy się w Polsce ciągle i na nowo, podczas gdy w sąsiednich krajach uporano się z tym problemem raz na zawsze zaraz po odzyskaniu wolności. Brak otwarcia archiwów w odpowiednim czasie przysłużył się tylko dawnemu aparatowi bezpieczeństwa i fanatykom, dla których każdy środek jest dobry dla realizacji ich celów. Zniszczyć przeciwnika za wszelką cenę to działanie programowe, często wykorzystujące szantaż, prowokację i manipulację dokumentami sporządzonymi przez aparat bezpieki. Przykład Leszka Czarneckiego wpisuje się w ten scenariusz. Na szczęście jego oświadczenie jasno i odważnie wyjaśnia i kończy sprawę. On jest dla mnie nieporównywalnie bardzie wiarygodny niż notatki i sprawozdania esbeków, którzy dorabiali nam drugą gębę, by się wykazać i zarobić. Zastanawiające jest, w jakim celu wprowadza się w obieg medialny tego rodzaju sensacje. Rozumiem dyskusję nad oświadczeniami lustracyjnymi polityków i przedstawicieli życia publicznego zobowiązanych do tego ustawowo. Nie rozumiem i nie akceptuję publicznego prania brudów z archiwów SB. Dla nas, ludzi, którzy żyli i dorastali w okresie państwa totalitarnego, był to czas deprymujący. Każdy w taki czy inny sposób zetknął się z aparatem państwa komunistycznego, wielu ze Służbą Bezpieczeństwa. Towarzyszyły temu zawsze strach, obawa, niepewność. Teraz te demony wracają za sprawą dyskusji o kolejnych przypadkach rzeczywistych i domniemanych współpracowników i donosicieli SB.

Pan jest przedstawicielem tego samego pokolenia, studiował pan za granicą, wielokrotnie wyjeżdżał pan do różnych krajów. Jak to było możliwe? Czy pan też miał kontakty ze Służbą Bezpieczeństwa?
Trzeba przyznać, że na pierwszy wyjazd złożyły się przypadek i kompletny brak wyobraźni. Po jednym z naukowych seminariów naukowych zachęcony przez zagranicznych uczestników złożyłem wniosek stypendialny bezpośrednio do jednej z fundacji niemieckich z pominięciem wszystkich tzw. procedur uczelnianych. O dziwo, otrzymałem pozytywną odpowiedź. Była to wielka radość dla mnie i ogromne zaskoczenie dla władz uczelnianych, bowiem jak się okazało, był to niespotykany dotychczas przypadek, by ktoś chciał wyjechać uczyć się za granicą poza systemem ściśle kontrolowanym przez państwo, na dodatek nie można było łatwo odmówić prymusowi. Zgodę władz uczelnianych na wyjazd stypendialny w roku 1979/1980 otrzymałem, ale to był dopiero początek. Aby wyjechać za granicę, trzeba było otrzymać paszport, a ten był dobrem rzadkim, ściśle reglamentowanym przez aparat władzy. W urzędzie paszportowym towarzysze wpadli w pełne osłupienie, bo jak to, chłopak z prowincji, żółtodziób bez żadnych koneksji i partyjnej przynależności chce wyjechać na roczne stypendium, i to gdzie, do Republiki Federalnej Niemiec! Za pierwszym razem szybko mnie odesłano po uzupełnienia dokumentów. Za drugim czekał na mnie człowiek podający się za oficera wywiadu PRL. Obiecał pomóc, ale w zamian oczekiwał współpracy „dla dobra PRL". Obleciał mnie strach i wpadłem w panikę, nie wiedziałem, co robić. Zbieranie coraz to nowych dokumentów rzekomo potrzebnych do wyjazdu zajmowało mi dużo czasu. Chciałem bardzo wyjechać, co zrozumiałe, ale nie za wszelką cenę. W międzyczasie wypracowałem wewnętrzny kompromis na okoliczność podpisania zobowiązania do pisania sprawozdań z wyjazdu.

Czyli podpisał pan zobowiązanie do współpracy?
Zgodziłem się sporządzać notatki z wyjazdu zagranicznego z zastrzeżeniem, że dotyczyć one będą wyłącznie spraw związanych z moją pracą i zainteresowaniami naukowymi. Na dokumencie dopisałem odręcznie, że nigdy nie będę dostarczał informacji osobowych. To była cena, jaką zgodziłem się zapłacić za możliwość realizacji moich marzeń, nie rezygnując z zasad uczciwości wobec ludzi, zachowując szacunek dla samego siebie. Wyjechałem. Zajmowałem się naukowo problemami bezrobocia i polityki rynku pracy. Nie wiem, na ile kilka sporządzonych przeze mnie notatek przydało się odbiorcom w tamtym okresie, wszakże programowo w socjalizmie bezrobocia nie było. Ogólne rozważania studenta na temat polityki i gospodarki Niemiec nie mogły mieć jakiejkolwiek wartości poznawczej dla polskiego wywiadu, w rezultacie kontakt się urwał i mogłem później spokojnie wyjeżdżać.

Jak długo trwała ta współpraca?
Nie nazywam tego współpracą. Napisałem kilka sprawozdań z wyjazdu dla potrzeb polskiego wywiadu. Wtedy prawie każdy był zobowiązany pisać notatki z wyjazdu służbowego - stypendium było tak samo traktowane jak delegacja służbowa. Nigdy żadnych pieniędzy za to nie otrzymałem. Później kontakt się urwał i o całej sprawie na blisko 25 lat zapomniałem.

Dlaczego pan to mówi teraz?
By uciąć wszelkie spekulacje na ten temat i nie podlegać presji możliwego szantażu.

 

szymborski[at]gmail.com

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka